Szukaj na stronie



SZCZEBRZYC I WITYSŁAWA

Za panowania Bolesława Krzywoustego w Polsce, w północnej od Ojcowa stronie wznosił się wspaniały zamek, Ogrodzieńcem zwany, którego szczątki dziś jeszcze widzieć można. W tym to zamku mieszkała cudnej urody, ale smutna dziewica, imieniem Witysława. Dawno już umarł był jej ojciec, a po zgasłej niedawno matce jeszcze łez nie osuszyła i nieusposobioną się czuła do szczęścia, jakie stać się miało jej udziałem przez zaślubienie wybranego przez matkę a ukochanego przez nią rycerza, Piotra Szczebrzyca. Matka na łożu śmiertelnym rękę jedynaczki z ręką młodzieńca złączyła, zostawiając dzień zaślubin woli dziewicy. Na czas, zanim dzień ten nastąpi, naznaczyła opiekunem Witysławie brata swego Skarbimira, wojewodę krakowskiego i hetmana królewskiego. Na nieszczęście matka mało znała serce brata. Był to człowiek hardy, popędliwy i okrutny; dla śmiałości swej i odwagi długo był w łaskach u króla, lecz z powodu popełnionych nadużyć stał się panu swemu niemiłym, a dla poddanych nieznośnym. Pędząc żywot swój najczęściej w obozie, rzadko odwiedzał siostrę w jej Ogrodzieńcu. Nie dla serc takich lube rodzinne związki. Przed pół rokiem przecież, na kilkakrotne wzywanie siostry, zjechał na zamek z licznym orszakiem. Przedstawiła mu nadobną swą córkę, którą widział, gdy dzieckiem jeszcze była i poleciła ją w gorących słowach jego opiece, mówiąc: „Już nie ma ojca, wnet i matki mieć nie będzie, wy, bracie, ojcem i matką jej bądźcie”.

Wysłuchał Skarbimir słów tych z pozornym współczuciem, a na dziewicę z coraz większym spoglądał zajęciem. Nęciły go urocze i niewinne wdzięki Witysławy, jakich nigdy na wyprawach wojennych nie widział, i nie bacząc na pokrewieństwo, gorącą ku niej zapałał miłością. Nie zwierzył się przecież z tym dziewicy, nie wyjawił matce, lecz cierpliwie zgonu jej wyczekiwał. I nie długo na niego czekał: matka wkrótce potem przeszła do wieczności. Niebawem Witysława wyprawiła gońca do wuja z smutną dla siebie, lecz wesołą dla niego wieścią. Dołączona była do niej wiadomość o wyborze przyszłego małżonka i prośba do opiekuna i wuja, aby jak najprędzej przybył do Ogrodzieńca.

Skoro Skarbimir wieść tę w obozie otrzymał, zapomniał o obowiązkach hetmana i lotem strzały przybył do Ogrodzieńca. Zastaje Witysławę tonącą we łzach nad grobem matki, a nie zważając na świętość miejsca i majestat śmierci, miłość jej swoją oświadcza. Mówi o swej władzy i o prawach swoich, a gdy dziewica odmawia żądaniom jego, wybierać każe śmierć albo spełnienie woli jego. Dziewica truchleje, lecz śmierć przenosi nad złamanie słowa danego oblubieńcowi. Skarbimir porywa ją z rodzinnego Ogrodzieńca i uwozi do zamku w Ojcowie, który pod jego był strażą. Szczebrzyca w kajdany okuć każe. Używając rozmaitych sposobów do zniewolenia Witysławy, śmierć chce zadać oblubieńcowi, jeżeli woli jego nie ulegnie.

Wtem niespodziewanie, jak grom niebieski, wpada do zamku dzielny Krzywousty na czele zbrojnych, bo już był w gniewie na Skarbimira. Przyłapawszy go na tym nowym bezprawiu, wyrzuca mu, iż ufny w jego łaskę, więcej sobie niż król pozwala. A gdy dumny wojewoda hardością więcej gniew króla rozjątrza, nakazuje mu tenże wyłupić oczy, odbiera buławę hetmańską i województwo, a dla wiecznej pamięci zbrodni i przestępstwa jego, poniża odtąd wojewodów krakowskich i kasztelanom przed nimi daje pierwszeństwo. Nieszczęsnych kochanków bierze pod swoją królewską opiekę. Przerażona doznanymi ciosy trwożliwa Witysława chce wstąpić do klasztoru; prośby jednak oblubieńca i nalegania króla zmieniają jej zamiary. Łączy ich wiecznym węzłem Krzywousty, zamek Ojcowski nadaje, a oni wdzięczni Niebu za doznana opiekę, stawiają w bliskości klasztor i kościół, który istniał do wojen szwedzkich i w 1654 złupiony i spalony został.

(według Klementyny Tańskiej)




ŚLADY

Na zamku Ojcowskim mieszkał król, który miał konie „wspacki” (odwrotnie) podkute. Gdy więc jechał do zamku pozostały ślady podków, jakoby z niego wyjeżdżał, gdy zaś wyjeżdżał, zdawało się, jakoby jakoby do niego podążał. I tak zawsze wrogów w niepewności zostawiał.



TUR

Między Korzkwią a Grębienicami leży na polu odosobniony głaz wielkich rozmiarów, zwany przez lud Turkowcem. Może jest to ten sam głaz, którym Golanka zabiła tura.




KOPUŁA ALBO POPIERSIE WREBORZA

Jadąc z południa drogą od Januszowic ku Korzkwi, spotykamy po prawej stronie skałę, na której jakoby ręką ludzką wykute, daje się widzieć popiersie rycerza. Lud nazywa te skałę „Popiersiem Wreborza”, albo „Kopułą”.

Tu, pod tą skałą, schodzili się młodzi kochankowie, urocza Helena i rycerz Wreborz. Oboje miłością ku sobie pałający postanawiają dozgonnym połączyć się ślubem. Lecz rodzice Wreborza inną dla niego przeznaczyli dziewicę. Ukrywa więc młodzian czas pewien ukochaną dziewice w tym miejscu, w nadziei, że zmiękczy serce ojca i otrzyma pozwolenie jego na ślub z Heleną. Daremne jednak były nadzieje jego. Ojciec niezłomny w swym postanowieniu zmusza syna do połączenia się z inną. Dowiedziawszy się o tem, Helena opuszcza dom rodzicielski i do skał tych przybiega. Na próżno matka pędzi za nią, błaga i zapewnia, że potrafi zmiękczyć opór ojca; nie słucha Helena, rzuca się z niej i na zawsze przerywa dni swoje.

Gdy się to na skale dzieje, ojciec w domu ulega prośbom Wreborza i na związek z Heleną zezwala. Pędzi więc Wreborz czym prędzej do skały lecz – niestety za późno, gdyż martwe i rozbite ciało Heleny leży już u stóp opoki.

Zrozpaczony młodzieniec kończy także dni swoje u stóp kochanki i oboje w jednej złożeni mogile. Odtąd w bliskości tej skały usycha wszelka roślinność. Powiadają, że do tej skały była niegdyś od strony zachodniej przybudowana kapliczka przez rodzinę nieszczęśliwych kochanków, na zgładzenie w obliczu Niebios ich winy. Nie ma dziś śladu tej kaplicy, zostało tylko na skale niejako wyobrażenie popiersia Wreborza, ręką natury wykute. Wierzchołek skały służyć miał niegdyś za kopułę kapliczki i stąd jej nazwa.

(według pieśni ludowej)




ŁASKAWIEC

Dawnymi czasy władał tu u tej skały pan bardzo skąpy, który gnębił i jak mógł obdzierał swoich poddanych. Który zaś ze sług wiernie mu służył dniem i nocą, tego chojnie wynagradzał, pozwalając mu przez dwa lata siać po trzy garnce jęczmienia na wierzchołku skały, wśród kamieni i piasku. Nie pragnął wyzysku i przeznaczał dla siebie tylko czwarta część zbioru. Jednego roku jęczmień dobrze obrodził i wydał z trzech garncy aż pięć. Chłopek nieszczery twierdził, iż ledwo cztery garnce się zbiorą. Niedowierzający temu pan idzie sam na pole, liczy kłosy i ziarna w nich, a gdy się zbliża do kraju skały, aby już ostatni obliczyć kłos, spada z niej i traci życie na miejscu. Uwolnieni od skąpego dziedzica ludzie, uważali to za łaskę Nieba i skałę Łaskawcem nazwali.

( według O. Kolberga)





PILARZOWA SKAŁA

Lud opowiada, że u tej skały mieszkał niegdyś jakiś Tracz, który będąc czarownikiem, różne sobie czynił igraszki z diabłami i do posłuszeństwa ich sobie zmuszał. Zniecierpliwieni diabli, chcąc się zemścić, pochwycili go pewnego razu i oddali pod sąd samego Lucypera. Ten rozkazał go wzdłuż i wszerz przepiłować. Biorą się więc szatani do roboty i dwie piły na krzyż przełożyli. Spostrzega zgraja nienawistny dla nich znak krzyża, ucieka na wszystkie strony i Tracza od okrutnej śmierci uwalnia. Ocalony od piekła, siadł Tracz na osła i pojechał do Palestyny, aby tam za swe winy pokutować. Lud skałę z tego powodu Pilarzową nazywał.

(według O. Kolberga)




O PUSTELNICY

Kiedy Klementyna z Tańskich Hofmanowa zwiedzała Ojców w r. 1824, jeden z przewodników opowiadał jej następującą legendę.

Już będzie temu z lat pięćdziesiąt, kiedy ludzie zaczęli gadać, jakoby w Królewskiej Jaskini coś przemieszkiwało. Różni różnie mówili; jedni, że to złe licho, drudzy, że to dusza pokutująca, inni wreszcie, że złodzieje. Nareszcie dwoje dziatek rybaka, utrzymującego pstrągarnię, przybiegło do matki, opowiadając, że biegali po skałach i ujrzeli niedaleko jaskini prześliczną pannę. Zlękli się jej naprzód, lecz ona łagodnym głosem przywołała ich do siebie, wypytywała o matkę i ojca, słuchała ich pacierza i darowała po obrazku.

Dzieci, wróciwszy do matki, opowiedziały, co widziały, pokazały obrazki, a matka, spojrzawszy na nie, poznała wyobrażenie św. Salomei. „Wielki Boże”, krzyknęła, „a to pewnie wam sama św. Salomea się objawiła, boć pustelnia jej stad niedaleko”. I dalejże poczęła chodzić od kumy do kumy i wnet wieść się rozniosła, że św. Salomea, ona wielka Polski patronka, tu przyszła, zwiastując coś złego albo coś dobrego. Jedni wierzyli, drudzy nie wierzyli, znalazło się przecież dużo ciekawych, którzy się podkradali, aby to cudo zobaczyć. Nikt jednak tego nie mógł dokazać, gdyż pustelnica spostrzegłszy ciekawych, czym prędzej znikała za drzewami i skałami. Raz tylko udało się pewnemu pastuszkowi przyjrzeć jej dobrze, gdy bardzo wczesnego poranku zbierała jagody w lesie. Miała być słusznego wzrostu, przecudnej urody i jak śnieg biała.

Odtąd nikt jej już nie widział oprócz dzieci, nie tylko owego rybaka, ale i całego Ojcowa. Wynalazła dolinę dosyć obszerną między skałami, gdzie jej znikąd widać nie było, zasadziła sobie ogródek i tam dzieciom przychodzić kazała. Uczyła ich pacierza i katechizmu, a starszym dawała książki do czytania. Mówiła łagodnie i mile, napominała, aby były dobre, kochały Boga i szanowały rodziców. Prosiła je, aby starszym powiedziały, iżby jej nikt drogi nie zachodził, bo ona żadna święta, owszem grzesznica, nic nikomu uczynić nie może, gdyż sama nic nie ma, że jest bardzo nieszczęśliwą i pragnie, aby nikt o niej nie wiedział i aby tu umrzeć mogła spokojnie.

Gdy się potem dowiedziano, że to ani duch, ani żadna święta, lecz jeno jakieś nieszczęśliwe i pobożne paniątko, matki zaczęły przysyłać jej różne rzeczy do jedzenia, jak to: chleb, masło, ser, które zjadała z wielkim apetytem, gdyż dotąd żywiła się tylko jagodami i owocem leśnym.

Minęło lat kilka, gdyż i zimy przebywała tu nieboga; aliści przyszła wieść, że sam król Stanisław August Ojców zwiedzać będzie i że dla niego jaskinię oczyszczą i oświetlą. Skoro się o tym pustelnica od dziatek dowiedziała, usunęła się z tych stron i dłuższy czas o niej słychać nie było. Wróciła potem, ale blada i słaba; dzieci już do siebie nie wabia, mówić z niemi nie mogła, bo jej dech zapierało. Gdy nastały pierwsze mrozy, jeszcze bardziej zasłabła i przez kilka dni nikt jej nie widział. Zaczęto wiec szukać: szukały dzieci, szukali starsi, lecz nigdzie jej ani śladu. Posmutnieli więc wszyscy, bo ją w Ojcowie pokochali. Wkrótce potem wieść przychodzi z Krakowa, że do bram klasztoru PP. Bernardynek ktoś po północy słabuchno zadzwonił. Przebudziła się furtianka, lecz sądząc, że to sen, bramy nie otworzyła. Nazajutrz dopiero po otworzeniu furty znaleziono leżącą bez duszy młoda kobietę w szarym habicie: była to nasza biedna pustelnica.

PP. Bernardynki bardzo się zafrasowały. Dano znać do urzędu, przyszli różni panowie, ale nikt jej nie poznał. Przyjechali także do Ojcowa, przetrząśli wszystko i jaskinię i ogródek i jej książki, ale z tego wszystkiego nic wywnioskować nie mogli. Imię, nazwisko i pochodzenie jej dotąd nikomu nie wiadome. Chciała ona zapewne wyznać wszystko przed zakonnicami, lecz śmierć z zimna i niewygód zamknęła jej usta. Pochowano ją uczciwie, nie wiedząc kogo i do dziś dnia nikt nie wie, kto ona była. Mówią, że jedna tylko Pani z Pieskowej Skały ja znała, i że tam czasem chodziła pustelnica, lecz i ta umarła, nie powiedziawszy nic nikomu. Lud sobie gwarzył, że to musiała być jakaś księżniczka, a stare kobiety szeptały, że ją jakaś miłość nieszczęśliwa do pustelniczego życia przywiodła.





O SKALE GOLANCE (ŁYSICY)

Dawnymi czasy mieszkał przy tej skale kmieć, nazwiskiem Golanek. Po stracie żony i trzech synów, została mu tylko jedna córka, imieniem Jadwiga. Piękna, cnotliwa i pobożna, tkliwa jak pienie słowika, była podporą i jedyna pociechą ojca. Głos jej i uśmiech rozweselały życie stroskanego ojca, w niej znajdował całe swoje szczęście. Szesnasty już roczek kończyła Jadwiga, ale uczucie miłości w jej sercu jeszcze nie postało, bo ona kochała dziecinną miłością jednego tylko ojca. Wielu młodzieńców starało się posiąść jej serce i rękę, lecz zabiegi ich były daremne. Dnia jednego siadła na skale, nucąc swe pieśni. Wtem słyszeć się dają odgłosy trąb i szczekanie psów myśliwskich.. Przerażona dziewica odwraca się i widzi u nóg swych młodego rycerza szlachetnej postawy, który pozbawiony broni, ucieka przed rozjuszonym turem. Widząc niebezpieczeństwo w jakiem się sama i rycerz znajdują, chwyta bez namysłu głaz i trafnym rzutem zabija tura. Rycerz, zawdzięczający Golankównie swe życie, zapala się ku niej, wyznaje swą miłość, a pozyskawszy wzajemność, zabiera ją wraz z ojcem do swych rodziców, gdzie ich z całą wspaniałością przyjęto, i dzień ślubu naznaczono.

(według O. Kolberga)